Gdy smycz rozgniata mi palce, przypominam. Zapach mnie w dzień pierwszego spotknia. Kłębek sierści w rogu pokoju, kaluża na klatce schodowej. Zgryzione kapcie i kartki po Tuwimie. Merdanie ogonem.
Nie pisalaś wierszy. Pewnie żadnego już nie napiszesz.
I teraz rachunek sumienia za klapsy, nienawiści, podniesiony głos.
Zdemolowaną kanapę. Zciągnięte ze stołu kiełbasy.
Za to, ze obroża zaciska ci gardło.
Zamykam drzwi na klucz i odchodzę. Zostawiam ci w misce ten list. Od dziś na spacery wychodzę ja.