Nauczycielem mi nikt, sama sobie ustalam prawidła. Oczekiwanie, za razem świadomość, że nie ma nic poza dniem dzisiejszym. Wisi na drutach Pan Bóg milczący za grzechy nasze. Oczekiwanie w spełnienie się zmienia. A tu, w szarych blokach – nic. Jeśli ktoś umiera i już na zawsze, to świadom jesteś, że nigdy nie będzie. W środku glęboko milczą ściany, niebo, Bóg.
Pamiętam, jak umarłam. Wiem jak to się stanie. Typowość będzie mi towarzyszyła, tak było zawsze. Teraz jest dobrze, naprawdę dobrze. Żadnego nic. Szklanka wody w dłoniach mi drży, kurczowo się jej trzymam. Poci mi się nadzwyczajnie. Więc tak se leżę, słońce wschodzi, zachodzi, totalne zaćmienie. Dzień który tak leżę i leżę wokół siebie. Po długości włosów poznaję, że od dawna tu jestem. Naga, biała, wysuszona, nieosiągalna dla zegarów. Wiszący pomiędzy domami gasi lampy. Cóż on wiedzieć może o tęsknocie? Czarne plamy na ścianach. Poruszyć rzęsami, zatrzepotać. Wydech. Wdech. Wdech. Wydech. Mewa przelatuje. To kolejna nieprawda. To odpływ.
Moje ciało, moje. Jest mi dobrze, śniegi spadną na pewno. Zmuszam powieki do odsłonięcia zieleni. widzę świat w bieli cały. Spadają, jeden po drugim. Licze je: śnieg jeden, drugi, trzeci, dziewiąty, osiemnasty. Staje się nieodwracalne. Będziesz miał okazję upewnić mnie w swych racjach.
. . .
Jak to jest podlewać kwiaty w mieszkaniu, w którym nikt nie mieszka?