Jakaż babcia moja była! Błyszcząca prawie, gdy w trumnie leżała. Niczym święta, nad którą stać i płakać. O przebaczenie prosić. Wieńcem obojętność wykupić. Za wszystkie zebrane jagody odwdzięczyć.
Przychodzi stuletnia kobieta i siada przy Leonie. Pod jej ciężarem ławka piszczy wniebogłosy. Symfonii bólu nikt nie słyszy – wszyscy mają uszy zatkane chmurami. Konstancja w ciele stuletniej kobiety rzuca okruchy wronom, a te wpadają w fontannę. Zbijają lekkie fale z rytmu. Jaskółki płoszą się.
Leon gniewa się na kobietę. Nad jego głową milion niewidzialnych błyskawic. Wyciąga z fontanny wędkę, na której wisi kawał błękitu. Wsadza błękit do kieszeni i płynie ulicą w stronę jarmarku. Ma zamiar go sprzedać.