Widzę, widzę go
Człowieka, który stoi sam otulony przez pokrywę nocy
Sam bo nie chce żeby obok niego inny stał
Nie, to obłęd, mylę się – wlaśnie kogoś czeka... tamten jednak nie przychodzi
Mysląć w ciszy brwi ma lekko opuszczone w dół
Tępo patrzy w szybę
Za którą na lekkich powiewach wiatru kołysze się mała latarenka
Która oświeca drogę tym duszom, co chcą powrócić do domu
Każda z nich balansuje miedzy życiem a smiercią
W każdej wieje chłód i cudowny życia płomyk
Nagle z tamtej strony okna powiał dziwny wiatr
Człowiek krzyknął, prawie zemdlał... w kocu ujrzał czyjąś twarz
Wpuścił ją do środka, myślał, że Tej duszy życie da
Ona go zabiła jednak – teraz sam przytułku szuka w środku nocy
Teraz kiedy nie ma już powrotnej drogi
Widzi z góry swoje zmasakrowane ciało
Ciepła krew powoli płynie z nosa, ust i oczu
Chce zaczepić się ostatniej swej nadziei
Serca, którego ostatni mięsień jeszcze drga
To jest jednak koniec, późno już coś zmienić
Ciało zgnije, czas wszystko pozmienia
Nie zostanie po nim nawet ślad