Motyl. Skrzydła koloru płomienia.
Płomienia tego, co w kominie się pali.
W kominie szarego domu co jęczy.
Jęczy niby chory, niby po prostu stary.
Przeżył swe lata - wojnę, wesele, pogrzeby,
Kryjówką był, sklepem -
na różne służył potrzeby.
Dwa piętra i trzecie pod dachem,
dziurawym już od łez nieba.
Zmoczony, zmrożony, spalony
Może schronienia mu trzeba?
Lecz on sam był schronieniem, obraniał
A co mu dano na zamian?
Puste butelki, gazety, szkła od okien wybitych
I potrzaskane ściany.
Ale on rad służyć ludziom -
Drzwiami zaskrzypi z radości,
Gdy go ktoś czasem obudzi,
Gdy chociaż w progu zagośći!
Kiedy ktoś rzuci gazetę
W komin z czerwonej cegły,
Podpali, usiądzie naprzeciw,
Wspomnienia tam raptem przebiegną,
ten ktoś tak ożywi budynek,
że naprzeciw palącej się świecy,
motyl na skrzydłach wolności
jak as, elegancko przeleci.
ten samy płomień z komina,
Na świecy, na skrzydlach motyla.
Ach! Jak ożywa budynek
Choć od starości się schyla.
Przeszły już lata, pozostał
Mur i dwie ściany zwalone -
Wspomnienia całego stulecia
W te mury mistrzowsko wplecione.
Ktoś przyjdzie.
Przysiądzie na schodach.
I wspomni, jak przy kominie
Patrzał na skrzydła miłości
Motyla - przepięknej dziewczyny.
Ona jak motyl - skrzydlata,
Wolna radosna, dziecinna,
Siedząc gdzieś na obłokach
O starym kominie wspomina.