ale tu macie porabane napisy. nic nie rozumiem. Gdydy Byla rubryka auf Deutsch,
to bym walnal takich pare dobrych w stylu grassa. no ale to inna historia. pa
2006-11-05 10:40
kat mane
2006-01-03 00:22
.
.
.
.
Nazywam się Marek Wróblewski. Mam 23 lata. Urodziłem się w Wilnie, studiuję w Toruniu matematykę na akademii pedagogicznej. Teraz muszę odbyć praktykę pedagogiczną w liceum, więc jadę do Wilna, do swojej byłej szkoły im. Szymona Konarskiego.
Praktyka nie narzuca na mnie dużej odpowiedzialności, bo moim celem jest zastosowanie "w miarę" współczesnych technik pedagogicznych i metod wychowawczych, bazujących na konstruowaniu przez ucznia subiektywnych znaczeń otaczającej go rzeczywistości. Pamiętam, jak mnie uczyli w mojej szkole, metody są zupełnie inne od tych, których się nauczyłem w Toruniu, są inne, bardziej zachodnie, polegające na podświadomym wydostawaniu aktywności ucznia. Moja praktyka tutaj jest pewnego rodzaju eksperymentem, jak dla mnie, tak i dla uczni.
Poniedziałek. 8.00. Gabinet dyrektora Stanisława Piotrowskiego.
— O, Marek! Słuchaj, sto lat!
— Dzień dobry!
— Bardzo cieszę się, że będziesz miał tu praktykę.
— Ja nawet nie wahałem się, od samego początku wiedziałem, że chcę przyjechać na praktyki do Wilna.
— Mnie to też bardzo cieszy. Słuchaj, ja już muszę lecieć na zebranie do ministerstwa. Alina załatwiła wszystkie papiery, schodź do niej i złóż parę podpisów i już możesz pracować. A w piątek wieczorem mamy gości, Wilia występuje, będziemy mogli pogadać.
— Świetnie! To do zobaczenia.
Idę do sekretarki.
— O, Marek!
— Dzień dobry!
— Zdajsie, że byłeś tutej wczoraj, na przerwach biegałeś po korytarzach, a tu proszę — już i wykładać będziesz. Ot jak czas szybko leci...
— Życie, życie jest nowelą, cha, cha, cha. Pan Stanisław wspominał coś o dokumentach...
— Tak, masz tam do podpisania dwa dokumenty, jeden podanie o pracę, drugi pozwolenie na korzystanie ze sprzętu. Aha, i jeszcze musisz mnie dać z Torunia dokument o skończeniu drugiego semestru, może być faksem. Do piątku, dobrze?
— No problem.
Inna rzecz, to ja mam cały plan zajęć, ale wolałbym dostosować się do obecnego programu z matematyki. obojętnie, może być jedenasta lub dwunasta klasa.
— Aha, to musisz porozmawiać z panią Danutą Stolaris. gabinet 358. Ona wie, że masz praktyki i powiedziała, żartem, że odpocznie na miesiąc.
— Dobrze, dziękuje.
No, widzę, że będę miał zabawny miesiąc. Mam nadzieję, że klasa będzie pożądna i chłopaki będą się starac.
Idę na drugie piętro. Aha zapomniałem, że tu nie ma partera. Śmieszne. 358. Pani Stolaris.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry.
— Nazywam się Marek Wróblewski, przyjechałem na praktykę do szkoły.
— O, Marek, bardzo miło, słyszałem od dyrektora, że byłeś jednym z najlepszych jego uczni. Bardzo fajnie, że będziesz mnie zamieniał, a to czasami trudno z nimi wytrzy... Chodź zobacz tu jest dziennik i wpisuj tutaj stopnie ołówkiem, potem jak skończysz to zobaczymy jeszcze raz i wpiszemy długopisem.
— Świetnie. A ja chciałem zapytać o najważniejszym: jaki temat teraz klasa przerabia?
— Trygonomergia.
— No super, akurat mam to w przyszykowanym programie.
— Nu ty Marek już dorosły chłopiec, to ja ciebie zostawię. za 20 minut będziesz miał 12 klasę. 12... C. Jak będziesz chciał coś zapytać, to ja do godziny 11 będę w nauczycielskim, a potem to już mnie nie będzie. Jak co to dzwoń na komórkę.
— Wspaniale. To dziękuje, jakby co, to ja zadzwonię. Niech mnie pani zostawi swój komórkowy.
— Dobrze, ja tobie jutro dam, bo w domu został, a ja numeru nie pamiętam.
— Dobrze, to narazie.
Zostaję sam w klasie. Czuję lekkie podniecenie, pierwszy raz będę wykładał w swojej szkole. Zamykam drzwi na klucz idę do stołówki. Idę po szkole, fajnie, pusto. W stołówce teraz inaczej wygląda niż za moich czasów. Tu jest graffiti i zapach lepszy. Śmieszne, bo ta sama pani w bufecie pracuje. A ciekawe, czy w jadalni kucharki mieszają keczup z wodą lub wylewają niedojedzone zupy z powrotem do dużego pojemnika. Dobra, nostalgię na bok.
— Dzień dobry, poproszę herbatki.
— Lipton ci prosta?
— Słucham?
— Nu jaka arbata? W woreczku czy zasypywana?
— W woreczku. Dziękuję.
Pani kucharka wyraźnie nie zadowolona z życia, bo ma jakieś dziwnie agresywne spojrzenie. Usiadłem przy stole. Piję herbatkę. Widzę parę nauczycieli. Zaraz druga lekcja. Jakiś młody pan w dresie, chyba od wuefu. ...Ale czas zmienia wszystko w szkole. Dzwonek. Idę w stronę 358, przechodzę obok portierni.
— Porszę pani, a ile czasu trwa ta przerwa.
— Pięc minut.
— Dziękuję.
— Za dziękuja nic nie kupuja.
Pani portierka roześmiała się. Wyszedłem na dzidziniec szkoły. Tak nostalgicznie popatrzeć parę minut. Tutaj spokojniej, bo środku uczniowie biegają po całej szkole z jednej sali do drugiej. Ok, spadam na lekcje.
Przechodzę obok klasy 358, gdzie stoi ponad dwudziestu uczni, czekających by wejśc do gabinetu. Otwieram drzwi. Słyszę szepty.
— A gdzie pani?
— Zamieniac będo.
— To praktykant.
— Co za łaszok?
Otwieram drzwi. Klasa rozchodzi się po ławkach.
— Dzień dobry. Nazywam się Marek Wróblewski. Jestem praktykantem i będę wam prowadził lekcje przez miesiąc.
Zaczynają się szepty, oklaski, jakieś dziwne reakcje, trochę zaczynam się gubić.
— Walioooo, stalarki ni będzi!
— E, ty, warabiej, ni siuda prilicieł!
— Proszę pana, można do ubikacji?
— Można.
— Ej, Tadziła, puszli pupalim w paraszy.
— Proszę pana, można ja też?
— A co to już razem do ubikacji będziecie szli?
— Nu, proszę pana, mnie trzeba sprawka u lekarki, naszcziot chorobowego , wziąść.
— Dobra, idź.
— Pizdui, pizdui.
Ta klasa jakaś dziwna, oni po rusku rozmawiają. Oni w ogóle nie zwracają na mnie uwagi.
— Proszę pana, a możno nas zwolnić, a to u nas egzaminy, to u nas i tak ostatnia lekcja.
— Jaka ostatnia, to przecież druga lekcja dopiero... Przestańcie mnie gadać głupoty i powiedzcie mi lepiej, co przerabialiście na poprzednich lekcjach.
— Ale proszę pana, u nas dwie gimnastyki i biologia. Pani z biologii i tak chora, to i tak nie będzi.
— Tak żesz zamieniać będo...
— Zatkniś bliać dura.
— Przechodziliśmy tożsamości trygonometryczne...
— Pizda tobie na przerwie, stukacz.
— Przestańcie szeptać. W takim razie dzisiaj wam pokażę różne sposoby udowadniania jedynki trygonometrycznej, czyli w jaki sposób kwadrat sinusa kąta plus kwadrat cosinusa tego samego kąta jest równy...
— Paszoł na chuj!
— Co??
Co to kurwa...
— Ja wychodza stąd i nizbieram się jakiegoś pidariugi przez cała lekcja słuchać!
— Nazwisko?
— Chuisko!
Co to kurwa za asocjalna klasa? Ten kretyn wyszedł z gabinetu, tak po prostu...
— Jakie jest jego nazwisko?
Klasa milczy.
— Proszę pana, u nas stukacziej nie ma w klasie...
— Chaladzilnik!_
— Da ni parcie wy jego.
Kurwa, po pierwszych piętnastu minutach praktyki wymiękam. Jakiś koleś do mnie podchodzi. Szepcze.
— Proszę pana, możemy na chwilę wyjść z klasy, ja panu coś ważnego chcem powiedzieć.
— Co??
Co to kurwa żarty jakieś?
— Wracaj na miejsce.
— Słuchaj Marek, chcem tobie pomóc sprawić się z tą klasą.
Ten chłopak zaczyna do mnie przemawiać. Patrzę na klasę, wszyscy zajęci jakimiś szeptami, rzucaniem papierów. Mają mnie w dupie.
— No chodź.
Wychodzimy na korytarz.
— Ja nazywam się Andrzej Stankiewicz. Należa do samorządu szkolnego. Ja pamiętam kiedy ty w naszej szkole uczył się, w starszej klasie. Ja tylko chcem powiedzieć, że jeżeli chcesz, żeby ciebie słuchali musisz z klasą rozmawiać tak, jak oni rozmawiają z tobą, czyli po wileńsku, i najlepiej używając matnych słów. Ty żesz sam z Wilna pochodzisz, ty sam kiedyś tak rozmawiał. Tak jeżeli ty będzisz tak z klasą rozmawiać, to oni będą ciebie słuchać. A jak ty rozmawiasz cipa po polsku poprawnie, tak jak w polsce bazariat, to oni na ciebie patrzą ze strony i nie uważajut. Rozumiesz?
Nie rozumiem, skąd ten koleś wziął się...
— Jaka to różnica, jeżeli i tak oni mają trygonometrię w dupie.
— Nie mają, trzeba do nich podejść jak do kolegów, a nie jak do uczni.
Nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać. On ma rację. Nie da się ukryć, on ma rację.
— Masz rację.
— Nie "mam racja", tylko "prawda mówia". Racja, to karobka piridaczi, pa racyi minty bazariat i apsauga.
Zacząłem się śmiać. Zaczął smiać się. Kurwa, rzeczywiście, trzeba swoje korzenie szanować i będzie ok. Ja będę rozmawiał tak jak w szkole. Gandon, bliać. Cha, cha!
— Andrzej słuchaj, ty mnie oczy otworzył. Ty prawda mówisz, ja ida na lekcja... Puszli.
Wchodzimy do klasy. Andrzej idzie w kierunku swojej ławki. Czuje się zupełnie inaczej. Karoczie, zaibiś. Pizda. Bliać. Nachui. Parasza. Łochi. Piczia. Racja. Racja. Prijom. Prijom. Wybuchnąłem lekkim śmiechem, tak by nikt mnie nie zauważył.
— Słuchajcie. Ja karoczie mam na imię Marek Wróblewski. Nu ja to już mówił. Mówcie do mnie "Marek" bez proszę pana. Ja nie będa wyjabywatsa i będa normalnie wam prowadził lekcji. Ja zamieniam Stalarki. Ja prosto w Polsce uczył sie dwa lata, to po ichniemu trocha bazarić zaczął. Ja rozumiem, że u was egzaminy będo i ja chcem wam pomóc ich jak najlepiej zdać, ja sadzić nikogo ni zbieram się, ale naabarot, ja wam będa pomagać. I prośba z moje strony byłaby taka, żeby wy w czasie lekcji nie dajawbywaliś do mnie naszcziot wychodzenia do paraszy i podobnego chujomajo, prosze mnie nie parić waszymi osobistymi problemami. Jeżeli jest pytania naszcziot matematyki, to pytajcie się jak najwięcej, ja wsio co wiem to pomoga. Ja sam w tej szkole uczył się i siedział w tych ławkach, gdzie wy teraz tusuiciś, tak co dawaj jeden drugiego uważać i pomagać w osiąganiu lepszych rezultatów. Jeszcze jedna ciema, jeżeli ktoś nie chce być na lekcji, to ja ni trzymam, sjabywajcie gdzie chcecie, mnie paibać, ja nieobecności zaznaczać nie będa, ale jeżeli ktoś z nauczycieli was spotka w szkole na korytarzu, to ja za to nie atwicziaju, ja nikogo nie zwalniam. Tak co praguliwać możycie na swoja własna odpowiedzialność. Na swoja własna atwiectwinnaść. To tyle. Waprosy jeść?
Patrzyłem na nich i czułem totalną psychodelę. Oczyszczenie, katharsis, tabularasa. Oni milczeli i patrzyli na mnie z respektem. Andrzej siedział i lekko uśmiechał się.
— I jeszcze jedna rzecz... Atwicziajut tolka pituchi.
Klasa wybucha śmiechem.
Koniec siódmej serii.
2006-01-03 00:19
Nazywam się Marek Wróblewski. Mam 23 lata. Urodziłem się w Wilnie, studiuję w Toruniu matematykę na akademii pedagogicznej. Teraz muszę odbyć praktykę pedagogiczną w liceum, więc jadę do Wilna, do swojej byłej szkoły im. Szymona Konarskiego.
Praktyka nie narzuca na mnie dużej odpowiedzialności, bo moim celem jest zastosowanie "w miarę" współczesnych technik pedagogicznych i metod wychowawczych, bazujących na konstruowaniu przez ucznia subiektywnych znaczeń otaczającej go rzeczywistości. Pamiętam, jak mnie uczyli w mojej szkole, metody są zupełnie inne od tych, których się nauczyłem w Toruniu, są inne, bardziej zachodnie, polegające na podświadomym wydostawaniu aktywności ucznia. Moja praktyka tutaj jest pewnego rodzaju eksperymentem, jak dla mnie, tak i dla uczni.
Poniedziałek. 8.00. Gabinet dyrektora Stanisława Piotrowskiego.
- O, Marek! Słuchaj, sto lat!
- Dzień dobry!
- Bardzo cieszę się, że będziesz miał tu praktykę.
- Ja nawet nie wahałem się, od samego początku wiedziałem, że chcę przyjechać na praktyki do Wilna.
- Mnie to też bardzo cieszy. Słuchaj, ja już muszę lecieć na zebranie do ministerstwa. Alina załatwiła wszystkie papiery, schodź do niej i złóż parę podpisów i już możesz pracować. A w piątek wieczorem mamy gości, Wilia występuje, będziemy mogli pogadać.
- Świetnie! To do zobaczenia.
Idę do sekretarki.
- O, Marek!
- Dzień dobry!
- Zdajsie, że byłeś tutej wczoraj, na przerwach biegałeś po korytarzach, a tu proszę - już i wykładać będziesz. Ot jak czas szybko leci...
- Życie, życie jest nowelą, cha, cha, cha. Pan Stanisław wspominał coś o dokumentach...
- Tak, masz tam do podpisania dwa dokumenty, jeden podanie o pracę, drugi pozwolenie na korzystanie ze sprzętu. Aha, i jeszcze musisz mnie dać z Torunia dokument o skończeniu drugiego semestru, może być faksem. Do piątku, dobrze?
- No problem.
Inna rzecz, to ja mam cały plan zajęć, ale wolałbym dostosować się do obecnego programu z matematyki. obojętnie, może być jedenasta lub dwunasta klasa.
- Aha, to musisz porozmawiać z panią Danutą Stolaris. gabinet 358. Ona wie, że masz praktyki i powiedziała, żartem, że odpocznie na miesiąc.
- Dobrze, dziękuje.
No, widzę, że będę miał zabawny miesiąc. Mam nadzieję, że klasa będzie pożądna i chłopaki będą się starac.
Idę na drugie piętro. Aha zapomniałem, że tu nie ma partera. Śmieszne. 358. Pani Stolaris.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Nazywam się Marek Wróblewski, przyjechałem na praktykę do szkoły.
- O, Marek, bardzo miło, słyszałem od dyrektora, że byłeś jednym z najlepszych jego uczni. Bardzo fajnie, że będziesz mnie zamieniał, a to czasami trudno z nimi wytrzy... Chodź zobacz tu jest dziennik i wpisuj tutaj stopnie ołówkiem, potem jak skończysz to zobaczymy jeszcze raz i wpiszemy długopisem.
- Świetnie. A ja chciałem zapytać o najważniejszym: jaki temat teraz klasa przerabia?
- Trygonomergia.
- No super, akurat mam to w przyszykowanym programie.
- Nu ty Marek już dorosły chłopiec, to ja ciebie zostawię. za 20 minut będziesz miał 12 klasę. 12... C. Jak będziesz chciał coś zapytać, to ja do godziny 11 będę w nauczycielskim, a potem to już mnie nie będzie. Jak co to dzwoń na komórkę.
- Wspaniale. To dziękuje, jakby co, to ja zadzwonię. Niech mnie pani zostawi swój komórkowy.
- Dobrze, ja tobie jutro dam, bo w domu został, a ja numeru nie pamiętam.
- Dobrze, to narazie.
Zostaję sam w klasie. Czuję lekkie podniecenie, pierwszy raz będę wykładał w swojej szkole. Zamykam drzwi na klucz idę do stołówki. Idę po szkole, fajnie, pusto. W stołówce teraz inaczej wygląda niż za moich czasów. Tu jest graffiti i zapach lepszy. Śmieszne, bo ta sama pani w bufecie pracuje. A ciekawe, czy w jadalni kucharki mieszają keczup z wodą lub wylewają niedojedzone zupy z powrotem do dużego pojemnika. Dobra, nostalgię na bok.
- Dzień dobry, poproszę herbatki.
- Lipton ci prosta?
- Słucham?
- Nu jaka arbata? W woreczku czy zasypywana?
- W woreczku. Dziękuję.
Pani kucharka wyraźnie nie zadowolona z życia, bo ma jakieś dziwnie agresywne spojrzenie. Usiadłem przy stole. Piję herbatkę. Widzę parę nauczycieli. Zaraz druga lekcja. Jakiś młody pan w dresie, chyba od wuefu. ...Ale czas zmienia wszystko w szkole. Dzwonek. Idę w stronę 358, przechodzę obok portierni.
- Porszę pani, a ile czasu trwa ta przerwa.
- Pięc minut.
- Dziękuję.
- Za dziękuja nic nie kupuja.
Pani portierka roześmiała się. Wyszedłem na dzidziniec szkoły. Tak nostalgicznie popatrzeć parę minut. Tutaj spokojniej, bo środku uczniowie biegają po całej szkole z jednej sali do drugiej. Ok, spadam na lekcje.
Przechodzę obok klasy 358, gdzie stoi ponad dwudziestu uczni, czekających by wejśc do gabinetu. Otwieram drzwi. Słyszę szepty.
- A gdzie pani?
- Zamieniac będo.
- To praktykant.
- Co za łaszok?
Otwieram drzwi. Klasa rozchodzi się po ławkach.
- Dzień dobry. Nazywam się Marek Wróblewski. Jestem praktykantem i będę wam prowadził lekcje przez miesiąc.
Zaczynają się szepty, oklaski, jakieś dziwne reakcje, trochę zaczynam się gubić.
- Walioooo, stalarki ni będzi!
- E, ty, warabiej, ni siuda prilicieł!
- Proszę pana, można do ubikacji?
- Można.
- Ej, Tadziła, puszli pupalim w paraszy.
- Proszę pana, można ja też?
- A co to już razem do ubikacji będziecie szli?
- Nu, proszę pana, mnie trzeba sprawka u lekarki, naszcziot chorobowego , wziąśc.
- Dobra, idź.
- Pizdui, pizdui.
Ta klasa jakaś dziwna, oni po rusku rozmawiają. Oni w ogóle nie zwracają na mnie uwagi.
- Proszę pana, a możno nas zwolnić, a to u nas egzaminy, to u nas i tak ostatnia lekcja.
- Jaka ostatnia, to przecież druga lekcja dopiero... Przestańcie mnie gadać głupoty i powiedzcie mi lepiej, co przerabialiście na poprzednich lekcjach.
- Ale proszę pana, u nas dwie gimnastyki i biologia. Pani z biologii i tak chora, to i tak nie będzi.
- Tak żesz zamieniać będo...
- Zatkniś bliać dura.
- Przechodziliśmy tożsamości trygonometryczne...
- Pizda tobie na przerwie, stukacz.
- Przestańcie szeptać. W takim razie dzisiaj wam pokażę różne sposoby udowadniania jedynki trygonometrycznej, czyli w jaki sposób kwadrat sinusa kąta plus kwadrat cosinusa tego samego kąta jest równy...
- Paszoł na chuj!
- Co??
Co to kurwa...
- Ja wychodza stąd i nizbieram się jakiegoś pidariugi przez cała lekcja słuchać!
- Nazwisko?
- Chuisko!
Co to kurwa za asocjalna klasa? Ten kretyn wyszedł z gabinetu, tak po prostu...
- Jakie jest jego nazwisko?
Klasa milczy.
- Proszę pana, u nas stukacziej nie ma w klasie...
- Chaladzilnik!_
- Da ni parcie wy jego.
Kurwa, po pierwszych piętnastu minutach praktyki wymiękam. Jakiś koleś do mnie podchodzi. Szepcze.
- Proszę pana, możemy na chwilę wyjść z klasy, ja panu coś ważnego chcem powiedzieć.
- Co??
Co to kurwa żarty jakieś?
- Wracaj na miejsce.
- Słuchaj Marek, chcem tobie pomóc sprawić się z tą klasą.
Ten chłopak zaczyna do mnie przemawiać. Patrzę na klasę, wszyscy zajęci jakimiś szeptami, rzucaniem papierów. Mają mnie w dupie.
- No chodź.
Wychodzimy na korytarz.
- Ja nazywam się Andrzej Stankiewicz. Należa do samorządu szkolnego. Ja pamiętam kiedy ty w naszej szkole uczył się, w starszej klasie. Ja tylko chcem powiedzieć, że jeżeli chcesz, żeby ciebie słuchali musisz z klasą rozmawiać tak, jak oni rozmawiają z tobą, czyli po wileńsku, i najlepiej używając matnych słów. Ty żesz sam z Wilna pochodzisz, ty sam kiedyś tak rozmawiał. Tak jeżeli ty będzisz tak z klasą rozmawiać, to oni będą ciebie słuchać. A jak ty rozmawiasz cipa po polsku poprawnie, tak jak w polsce bazariat, to oni na ciebie patrzą ze strony i nie uważajut. Rozumiesz?
Nie rozumiem, skąd ten koleś wziął się...
- Jaka to różnica, jeżeli i tak oni mają trygonometrię w dupie.
- Nie mają, trzeba do nich podejść jak do kolegów, a nie jak do uczni.
Nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać. On ma rację. Nie da się ukryć, on ma rację.
- Masz rację.
- Nie "mam racja", tylko "prawda mówia". Racja, to karobka piridaczi, pa racyi minty bazariat i apsauga.
Zacząłem się śmiać. Zaczął smiać się. Kurwa, rzeczywiście, trzeba swoje korzenie szanować i będzie ok. Ja będę rozmawiał tak jak w szkole. Gandon, bliać. Cha, cha!
- Andrzej słuchaj, ty mnie oczy otworzył. Ty prawda mówisz, ja ida na lekcja... Puszli.
Wchodzimy do klasy. Andrzej idzie w kierunku swojej ławki. Czuje się zupełnie inaczej. Karoczie, zaibiś. Pizda. Bliać. Nachui. Parasza. Łochi. Piczia. Racja. Racja. Prijom. Prijom. Wybuchnąłem lekkim śmiechem, tak by nikt mnie nie zauważył.
- Słuchajcie. Ja karoczie mam na imię Marek Wróblewski. Nu ja to już mówił. Mówcie do mnie "Marek" bez proszę pana. Ja nie będa wyjabywatsa i będa normalnie wam prowadził lekcji. Ja zamieniam Stalarki. Ja prosto w Polsce uczył sie dwa lata, to po ichniemu trocha bazarić zaczął. Ja rozumiem, że u was egzaminy będo i ja chcem wam pomóc ich jak najlepiej zdać, ja sadzić nikogo ni zbieram się, ale naabarot, ja wam będa pomagać. I prośba z moje strony byłaby taka, żeby wy w czasie lekcji nie dajawbywaliś do mnie naszcziot wychodzenia do paraszy i podobnego chujomajo, prosze mnie nie parić waszymi osobistymi problemami. Jeżeli jest pytania naszcziot matematyki, to pytajcie się jak najwięcej, ja wsio co wiem to pomoga. Ja sam w tej szkole uczył się i siedział w tych ławkach, gdzie wy teraz tusuiciś, tak co dawaj jeden drugiego uważać i pomagać w osiąganiu lepszych rezultatów. Jeszcze jedna ciema, jeżeli ktoś nie chce być na lekcji, to ja ni trzymam, sjabywajcie gdzie chcecie, mnie paibać, ja nieobecności zaznaczać nie będa, ale jeżeli ktoś z nauczycieli was spotka w szkole na korytarzu, to ja za to nie atwicziaju, ja nikogo nie zwalniam. Tak co praguliwać możycie na swoja własna odpowiedzialność. Na swoja własna atwiectwinnaść. To tyle. Waprosy jeść?
Patrzyłem na nich i czułem totalną psychodelę. Oczyszczenie, katharsis, tabularasa. Oni milczeli i patrzyli na mnie z respektem. Andrzej siedział i lekko uśmiechał się.
- I jeszcze jedna rzecz... Atwicziajut tolka pituchi.
Klasa wybucha śmiechem.
Koniec siódmej serii.
2005-12-14 15:58
MANIFEST NIEPATRZENIA W OCZY
Struktura:
0. Adresat manifestu, człowiek zatripowany w sobie, specjalista,
pewny co do prawidłowości potoku swoich myśli.
1. Oczy jako jedno z najważniejszych narzędzi percepcji podstawowego subiekta.
2. Spotkanie się dwóch potoków percepcji (poprzez oczy) różnych subiektow -- jako
źródło zbędnych kolizji
3. Zmiana kierunku spojrzenia jest przedłużeniem
przebiegu percepcji podstawowego subiekta
4. Intuicyjne wyczucie zgodnego przebiegu percepcji u nadrzędnego subiekta (nie spuszczac oczu, bo
spojrzenia nie konfrontują) <- nie dotyczy tego manifestu
Manifest przeznaczam dla człowieka (dalej subiekta), ktory siebie uważa za specjalistę, bądz za poaczątkującego specjalistę. Nawet nie ważne w jakiej dziedzinie ma się specjalizowa, ważne aby w pewnym stopniu w swojej specjalizacji używał oczu, jako jednego z najważniejszych narzędzi ciała ludzkiego. Narzędzie to w tym manifescie jest najważniejszym elementem. Manifest niepatrzenia w oczy służy jako struktura do praktyki nad ulepszaniem swojej specjalizacji poprzez świadomą kontrolę swojego spojrzenia bądź zmiana jego kierunku w odpowiednich sytuacjach względem innych ludzi i zjawisk, które działają na subiekta jako bodzce pejoratywne, tj. takie, które stoją na przeszkodzie dążeniu ku subiektywnej specjalizacji.
Gdybym był niewidomy od urodzenia, to po dwudziestu latach byłbym zupełnie innym człowiekiem, nie myślałbym nadmiernie wizualnie. Większośc funkcji wykonywanyh przeze mnie nie byłoby motywowane tym, "co widzę" lub "co chciałbym widziec" etc. Oczywiście mozna też "myślec", "czuc", "słyszec" etc, jednak w tym manifescie podkreślam widzenie, jako ważny sposób percepcji. Więc, namawiam do manipulacji własnym spojrzeniem.
Jako "wizualista" najwięcej emocji przeżywam poprzez procesy zachodzące w spojrzeniach. Postrzegając świat najintensywniej reaguje na bodźce, które dostają się poprzez moje oczy. Nie zapominam o wielu innych bodźcach, jednak te wizulane sa najsilniejsze i najbardziej wpływowe na poznanie, moją psychikę, moją specjalizację (dążeniu ku jedności).
Zakładając ważnośc oka u każdego przypadkowego subiekta, manifestuję świadome niepatrzenie w oczy innemu subiektowi. Świadomośc jest związana z wyczuciem energii spojrzenia innego subiekta będącej bodźcem oddziałującym na potok mego postrzegania. Owe oddziaływanie najczęściej zatrzymuje lub dezorientuje kierunek potoku postrzegania. Dwa spojrzenia niewatpliwie oddziałuja jedno na drugie i w pewnym stopniu łaczą się w jednośc tworząc skrzyżowanie się dwóch odmiennych dróg percepcyjnych (jest to przydatne w dążeniach hedonistyczno-socjalnych, ale o tym będzie w innym manifescie konkretnym). Manifestuje tego unikac poprzez natychmiastowe zmrużanie oczu lub zmianę kierunku spojrzenia ku bardziej neutralnym bodźcom, a najlepiej ku początkowej drodze postrzegania, prowadzącej do specjalistycznego celu, omijając spotkanie się z (nieprzydatnym) spojrzeniem innego subiekta.
Przykładem może byc czytanie książki w autobusie. Na przystanku wchodzi "piękna" kobieta, która działa jako bodziec na czytelnika i odwraca jego uwagę, odrywa go od książki. I, co najgorsza, gdy spotkają sie spojrzenia czytelnika i "pięknej" kobiety, czytelnik dużo traci na jakości odbioru czytanej książki. Subiekt powinien natychmiast zneutralizowac intensywnośc oddziałowującej kobiety poprzez zmianę kierunku spojrzenia na brzydką babcię i następnie powrócic do książki.
Manifestowac niepatrzenie w oczy można w miejscach, w takich przestrzeniach socjalnych, gdzie stale jesteśmy atakowani poprzez zbędne lub natarczywe spojrzenia subiektów nie mających konkretnego celu i swoim postrzeganiem przeszkadzających specjalistom przedłużac swój (nie)świadomy potok percepcji.
2004 09 20
z cyklu "Manifesty konkretne"
|
|
|