Zbuduję skrzydła z piór łabędzich i wosku,
by wzlecieć z ciemności i troski,
nad zenit się podnieść i pobrać powietrze,
lekkością się napełnić i trzymać się na wietrze.
Bolą mi ramiona, ręce zdrętwiały,
oczy me ciemność wieczną pobrały,
a czym dalej idę, za sobą ciągnę głaz,
tym głębsze na mej twarzy zostawia ślady czas.