W upalne popołudnie moja nastolatka wróciła ze spotkania z koleżanką. Były na starówce, spacer, pogawędki, kilka kupionych książek.
- Wiesz, mamo, kiedy w parku usiadłyśmy w cieniu na ławce, by odpocząć, zagadał do nas pewien pan...
- Tak? I czego chciał?
- Zapytał czy mamy komórkę.
- Aaa, to pewnie jego rozładowała się i chciał się dowiedzieć która godzina? - odetchnęłam z ulgą, bo mimo, że córka była tuż obok, w głowie zdążyły przehalopować myśli o parku, narkomanach i tp.
- Nie, pytał czy mamy internet w telefonie. Bardzo przepraszał, że zabiera nam czas, prosił, żebyśmy się go nie bały, chciał tylko posłuchać piosenki.
- Piosenki?!
- Tak. Wiesz, mamo, wcale się go nie bałyśmy, był bardzo uprzejmy i grzeczny. Postanowiłyśmy spełnić jego prośbę.
- A w jakim był mniej więcej wieku? - może młodzieniec tak podrywał dziewczyny, pomyślałam.
- Mniej więcej jak tata, może parę lat starszy... Chudy, ubrany w dżinsy i ciemną spraną koszulkę.
Widziałam, że córka zastanawia się, czy coś jeszcze dodać.
- Wyglądał na bezdomnego...
Moja dziewczynka, która w miejskim transporcie wracając ze szkoły w pierwszej klasie nie odezwała się ani słowem do nieznajomej babci, która chciała być uprzejma, bo ustąpiłyśmy jej miejsce usiąść, w parku rozmawia z bezdomnym!
- I jakiej piosenki chciał posłuchać ten pan?
- „Miała matka syna“ - córka poszperała w historii youtubu. - A potem jeszcze o żonie. O, tę - puściła nagranie Masters „Żono moja“.
- Mamo, to tylko 8 minut! Tyle trwały te dwie piosenki. A pan się bardzo wzruszył i zapłakał... Podziękował nam i odszedł. Widziałyśmy, jak w pobliskiej fontannie umył twarz.